Artykuły        

Cały ten seks cz.I

Cały ten seks czyli o erotyce w literaturze cz.I

 

Prowadziłam niedawno rozmowę o literaturze erotycznej i seksie w powieściach. Jej wyniki były zarówno zaskakujące, co i rozczarowujące. Zdaniem rodzimych pisarzy przegapiliśmy nurt seksualny w prozie; nie było go i nie będzie, krótko mówiąc, polski bohater skazany jest na wieczny celibat. Wcale mi to nie w smak. Szczególnie, że zachodnia Europa czerpie z tajemnic sypialni w najlepsze. Michel Faber napisał „Szkarłatny płatek i biały”, powieść skonstruowaną jak jej XIX wieczne poprzedniczki, tyle, że bez wiktoriańskiej pruderii. The Guardian ujął to w recenzji: „Tak pisałby Dickens, gdyby wolno mu było mówić o wszystkim”.

Mówimy „nie” literaturze erotycznej, a przecież bestsellerami w Polsce była zarówno sadomasochistyczna „W jego ramionach” Marthe Blau, jak i „Życie seksualne Catherine M.” Catherine Millet. Dodajmy, że madame Millet jest najbardziej utytułowaną francuską historyk sztuki i jej pozycja podobna jest do pozycji byłej dyrektor Zachęty Andy Rottenberg. Oczywiście „Życie seksualne...” to jej autobiografia. Byłam świadkiem, jak pierwsza tłumaczka hiszpańskiej powieści Almudeny Grandes „Lulu”, trzasnęła wydaniem oryginalnym o biurko wydawcy z okrzykiem, że nie będzie tłumaczyć takich świństw. Chwała Bogu, ktoś „Lulu” przetłumaczył, bo jej autorka jest jedną z czołowych przedstawicielek literatury iberyjskiej, nawet jak lubi od czasu do czasu zajrzeć swojej bohaterce pod spódnicę.

Traktujemy seks w literaturze jakby był to wymysł czasów po Woodstock, zapominając, że klasyka jest nim przepełniona. „Dekameron”, „Żywot pań swawolnych” - oczywiście. Ale też i poczciwy Kafka, który w „Zamku” tak opisuje zespolenie pana K (geometry) i niejakiej Fridy: „I tak mijały godziny, godziny wspólnych oddechów, wspólnego bicia serc, godziny, w których K. nieustannie miał uczucie, że błądzi lub jest na tak dalekiej obczyźnie, jak jeszcze żaden człowiek przed nim, na obczyźnie, gdzie nawet powietrze nie ma żadnego składnika powietrza ojczystego, gdzie trzeba dławić się obcością, a wśród jej niedorzecznych powabów nie można nic innego zrobić, tylko dalej iść, dalej błądzić. A wszystko to w kałuży piwa i odpadków, pod knajpianym szynkwasem, który spełnia rolę dziurawego parawanu. Ona czegoś szukała i on czegoś szukał, zażarci, strojąc miny i wwiercając się w siebie nawzajem głowami, szukali, a ich objęcia i szamoczące się ciała nie dawały im zapomnienia, lecz przypominały o obowiązku szukania, i tak jak psy beznadziejnie rozgrzebują ziemię, grzebali się w swych ciałach, a potem bezradnie rozczarowani, by raz jeszcze zaznać ostatecznej rozkoszy, chwilami przesuwali językiem po swoich twarzach”!

            „Przesuwali językiem po swoich twarzach” - piękna fraza. Oryginalna i smakowita. Może i to dobrze, że Kafka nie jest tak popularny jak Hemingway. Ernest bowiem opisując w „Komu bije dzwon” orgazm porównał go do trzęsienia ziemi i od tego czasu większość kochanków figluje na linii wstrząsów sejsmicznych... Nie twierdzę, że seks, nawet u wysportowanych kochanków niesie ze sobą nieograniczone możliwości, w dodatku nieokupione nadwyrężeniem kręgosłupa, ale pisarze niestety nie chcą nadwyrężać sobie pióra. Albo w ogóle dochodzą do wniosku, że na pióra czas minął. Kompleksy, zakłamania? Lęk, że opis seksualny musi prowadzić do spłodzenia opisów przypominających „Podręcznik ginekologii dla początkujących”? Oczywiście, że nie. Sedno pisania o seksie polega na tym, żeby samego aktu nie przeintelektualizować. Jeśli spojrzy się za ocean, a szczególnie do księgarni sprzedających literaturę nowojorską, otrzymujemy paradę wagin, które mówią, ale nie kochają oraz penisów dla odmiany wyłącznie marudzących. Richard Dooling symbolicznie opuścił salony, aby zaszyć się w undergroundzie i w „Brain Stormie” stworzył taki oto opis miłości:

„Dosiadła go i przygotowywała się do niezbędnego połączenia portów, wtyczek męskich i żeńskich. I/O już włączone, serwer/klient, nadrzędny/podrzędny. Byli tylko parą wyspecjalizowanych maszyn biologicznych, gotowych do połączenia modemami kablowymi i udostępnienia głównych procesorów.”

Łza się w oku kręci, kiedy myślę o zakamuflowanym seksie w „Pani Bovary” Flauberta. Oto Emma zażywa rozkoszy ze swoim kochankiem w karecie, a sam akt zaczyna przypominać wycinek z powieści drogi. „Szybciej! Szybciej”, okrzykami i uderzeniami pięści w ścianę karety poganiany jest woźnica, który jeździ wokół i bez celu jak nowojorski taksówkarz w filmach z lat siedemdziesiątych XX wieku. Jedno jest pewne; jeśli chcecie napisać dobrą scenę erotyczną w swojej powieści, musicie zapomnieć, że piszecie właśnie o seksie. Piszcie o tym tak samo jak o pieczeniu chleba, albo walkach psów, albo pieleniu ogródka czy co tam... Myśląc „a teraz będę pisać o seksie” budzicie uśpionego w głowie demona cenzury, kompleksów i prawa zwyczajowego, ustalanego od wieków w Polsce przez Kościół. Możecie wziąć pod uwagę radę pisarza oświeceniowego Stanisława Szymanowskiego, autora czegoś, co może uchodzić za pierwszy w naszej historii podręcznik kreatywnego pisania (o tytule „Listownik”): „Ludzie! Piszcie, co tylko myślicie, a piszcie tak, jakbyście mówili!” Ja dodam od siebie: „Ludzie, piszcie po prostu!”  ... cdn.

Izabela Szolc

 

Nasz serwis używa plików cookies. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich użycie. Dowiedz się wiecej.

Zgadzam się