Wywiad z Agnieszką Sorycz

fot. Adam Słowikowski

PP: Serdecznie gratulujemy wydania Pani pierwszej powieści „Północny Sabat”  Jak to się stało, że zaczęła Pani pisać?

Agnieszka Sorycz: Dziękuję!:) Przyznam, że nie był to mój plan na życie i nie należę do grona osób, które zawsze wiedziały, że chcą pisać. Wręcz przeciwnie, nie wydawało mi się, abym miała wystarczająco cierpliwości, która przy pisaniu jest niezbędna. A jednak stało się inaczej. Na pewnym etapie życia po prostu poczułam, że chcę przelać jedną z historii, która gdzieś tam się w mojej głowie narodziła, na przysłowiowy papier. A zaczęłam od Północnego Sabatu, bo obydwa wiodące tematy, czyli czarostwo i intersłowiańskie korzenie, od dawna leżały w sferze moich zainteresowań.

PP: Pani książka jest pełna magii, wiedźm i tajemnic. Jak wymyśliła Pani swoich bohaterów?

Agnieszka Sorycz: Tak naprawdę na początku wymyśliłam tylko pierwszego bohatera, czyli Teowoja. W dodatku w wigilię przy choince:) Reszta niejako zaczęła mu partnerować w trakcie pisarskiego procesu. Bardzo szybko pojawiła się Dalia – czyli słowiańska Zaklinaczka i jednocześnie druga główna bohaterka, a potem brat Teowoja – Radowoj. Chwilę później okazało się, że kolejni bohaterowie ściągają do Warszawy z Czech, Bułgarii, Chorwacji i innych słowiańskich stron, a historia nabiera rozpędu:) Zależało mi na tym, aby moi magiczni bohaterowie należeli bardziej do tego, niż do magicznego świata, żeby chodzili po tych samych ulicach co my, uczestniczyli w tych samych wydarzeniach. Innymi słowy, żeby byli ludźmi z krwi i kości, z domieszką zdolności magicznych, uwikłanych w historie sięgające poza nasze czasy. I tak właśnie w Północnym Sabacie jest:) Jest to powieść współczesna z elementami fantastyki miejskiej, obyczaju, romansu, a momentami nawet thrillera:)

PP: Jaka jest droga od pisania do szuflady do publikacji książki?

Agnieszka Sorycz: Moja akurat była dosyć krótka, bo po skończeniu powieści i wysłaniu jej do wydawnictw, czekałam na odpowiedź może dwa miesiące. Wiem, że miałam tutaj dużo szczęścia. Natomiast samo pisanie do szuflady to był proces żmudny i długi. Przede wszystkim, w przypadku Północnego Sabatu musiałam (i chciałam) zrobić naprawdę głęboki research, a to oznaczało w przypadku czarostwa nie tylko szperanie w księgach i internecie, ale też poznawanie rytualistek i rytualistów różnych czarowskich odłamów, uczestniczenie w sabatach, po prostu poznawanie tego fragmentu rzeczywistości. To samo dotyczyło świata słowiańskiego, choć tutaj akurat miałam mniej pracy z tego powodu, że jest bardzo mało źródeł  dotyczących słowiańskich korzeni i słowiańskiej mitologii. Potem zaś musiałam zmierzyć się z brutalnymi realiami autorskiego fachu – siedzenia w samotności przed komputerem i rozkładania każdej sceny, każdego rozdziału, na części pierwsze.  Wszystko to zabrało naprawdę dużo czasu, zwłaszcza, że pracuję zawodowo i jestem mamą trójki dzieci, a to skutecznie odciąga od pisania:)

PP: Kto był Pani mistrzem do naśladowania?

Agnieszka Sorycz: Ciężko mi wskazać jednego mistrza lub mistrzynię, bo czytam naprawdę różne książki. I nie wiem czy do naśladowania, czy po prostu inspiracji :) Jednym z moich ulubionych autorów, chyba od zawsze, jest Douglas Adams, a cenię go  za niesamowite, przenikliwe poczucie humoru, dystans, ale także za naprawdę niezwykły warsztat i zabawy ze słowem. Ze świata współczesnej fantastyki, szczególnie miejskiej, nie ukrywam, że najchętniej obecnie sięgam po zagraniczne nazwiska –  Charlain Harris, Ben Aaronovitch, China Mieville. Natomiast nieustającą inspiracją, w zasadzie można powiedzieć, że poza wszelką konkurencją, jest dla mnie Stanisław Lem.

PP: Jak wygląda u Pani proces pisania powieści? Tworzy Pani najpierw jakiś szkic fabuły czy raczej pisze Pani „z głowy”?

Agnieszka Sorycz: Mogę na razie mówić o Północnym Sabacie, a w tym przypadku proces pisarski wyglądał dość chaotycznie. Napisałam plan całej powieści, ale nie miało to aż takiego znaczenia, bo aberracje były spore. Wręcz mogę powiedzieć, że finalnie powstała zupełnie inna powieść:) Piszę scenę i patrzę gdzie może mnie zaprowadzić, co mogę z niej wyciągnąć. Takich scen powstaje kilka, kilkanaście. Z tego zawiązuje się ciąg wydarzeń, który prowadzi do finału. W międzyczasie bohaterowie zaczynają wchodzić ze sobą w relacje, które też mają swoje konsekwencje dla całokształtu powieści. Mam także tablicę korkową, na której przypinam swoje myśli, które nie są mi w danym momencie potrzebne, ale mogą mi się przydać później.

PP: Skąd czerpie Pani pomysły do swoich książek? Szuka ich Pani aktywnie czy może same przychodzą?

Agnieszka Sorycz: Najczęściej rodzą się na spacerach, podczas słuchania muzyki i najczęściej nie jest to konkretny pomysł, a bohater, od którego zaczyna się jakaś historia. Czasami pomysły przychodzą również podczas czytania książek, w których jakichś fragment książkowej rzeczywistości mocno do mnie przemawia. To ostatnie dotyczy głównie opracowań naukowych, których również czytam całkiem sporo. W takim wypadku zastanawiam się, jak przełożyć ten fragment na fabułę i popchnąć dalej w świat:)

PP: Jakie jest Pani doświadczenie – łatwiej zacząć czy skończyć pisanie, kiedy przestać poprawiać?

Agnieszka Sorycz: Oczywiście, że zacząć. Skończyć jest bardzo trudno, z wielu powodów. Naprawdę trzeba dużo poświęcić, bardzo często pisze się po prostu kosztem życia prywatnego. Zdarza się też, że historia prowadzi na manowce – wydaje się, że ma się coś do opowiedzenia, a w trakcie procesu okazuje się inaczej i historia nie dobija do brzegu. Z poprawianiem zaś trzeba uważać, bo można się w nim zapętlić i poprawiać już poprawione. Uważam, że warto odłożyć skończoną historię na parę miesięcy i spojrzeć na to po przerwie świeżym okiem. Ja tak właśnie zrobiłam i zdecydowanie ułatwiło mi to wprowadzenie poprawek w finalną wersję.

PP: Co było dla Pani najtrudniejsze w procesie pisania tej książki?

Agnieszka Sorycz: Chwile lęku i zwątpienia. W procesie tzw. „pisania do szuflady” takich chwil jest naprawdę dużo. Czy uda mi się wydać swoją powieść? Czy spodoba się czytelnikom? Czy czytelnicy dostrzegą to, co chcę w książce przekazać i czy będzie im z tym po drodze? Bywały wieczory, że zwątpienie odbierało chęć do pisania. Ciężko się w takich chwilach zmobilizować, zwłaszcza, że „rzucić to wszystko” jest zdecydowanie łatwiej, niż skończyć.

PP: Jaki Pani miała sposób na motywowanie się do pisania?

Agnieszka Sorycz: Nie mam jakiegoś konkretnego sposobu, a wszelkie próby regulacji czyli np. pisanie pół godziny dziennie, kończyły się u mnie fiaskiem. Po prostu polubiłam towarzystwo swoich bohaterów i chciałam im dać przestrzeń na opowiedzenie swojej historii:)

PP: Uczestniczyła Pani w kursach kreatywnego pisania – jak ocenia Pani udział w takich warsztatach, czego można się nauczyć, co dają w praktyce?

Agnieszka Sorycz: Oceniam bardzo dobrze. Przede wszystkim taki kurs otwiera do pisania. Warto mieć wiedzę na temat warsztatu i różnych technik pisarskich. W ten sposób można bardziej świadomie podejmować „techniczne” decyzje typu narracja, dialogi i ich atrybucja, konstrukcja bohaterów itd. Jednak dla mnie osobiście, jedną z największych zalet kursów kreatywnego pisania była grupowa krytyka literacka. To jest świetna szansa na to, aby spojrzeć na swój tekst oczami czytelników. Można z krytyki wyciągnąć mnóstwo wniosków, o ile podejdzie się do niej z dystansem i otwartą głową. Oczywiście nie jest to łatwe. Pamiętam, że po powrocie do domu z mojej pierwszej krytyki nie byłam pewna, że coś jeszcze napiszę:) Jest to trudny proces, ale moim zdaniem bardzo potrzebny.

PP: Na koniec, proszę nam zdradzić jakie ma Pani dalsze plany pisarskie?

Agnieszka Sorycz: Mam już oczywiście na tapecie kolejny projekt, ale o tym na razie mówić nie mogę:) Bardziej ogólnie rzecz biorąc, chciałabym popróbować swoich sił w różnych gatunkach – no, może poza kryminałem, do którego przyznaję, niespecjalnie mam na chwilę obecną serce. Ale kto wie, może się to zmieni?

PP: Bardzo dziękujemy za rozmowę!

 

 

 

Nasz serwis używa plików cookies. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich użycie. Dowiedz się wiecej.

Zgadzam się