Wywiad z Katarzyną Kołczewską

 

 

K.Kołczewska3J.W.: Przedstaw się, proszę.

K.K.: Kasia, Kołczewska, kobieta, matka, zawód – trudny do określenia. Nadal nie wiem, kim chcę być jak już będę duża.

J.W.: „Duża” w sensie „bardziej poważna”? Czy „duża” w sensie „starsza niż jestem”? W ogóle: warto być „dużym”?

K.K.: Nie warto, ciągle jest do czego dążyć, o czym marzyć i ciągle można zmieniać zdanie.

J.W.: Od kiedy wiedziałaś, że chcesz pisać?

K.K.: Tak naprawdę to nie wiem. Zawsze byłam dobra w pisaniu wypracowań, zwłaszcza na „wolne tematy”. Potem pisałam „dla siebie” do czasu, kiedy pisanie wybito mi skutecznie z głowy. Moje osobiste zapiski dostały się w niepowołane ręce i rozpętała się moja wojna światowa. Potem życie potoczyło się, jak się potoczyło. Nie było czasu. Po latach znowu zaczęłam pisać i znowu obraziłam się na to pisanie, aż do lutego 2012 roku.

J.W.: Czekaj, nie pędź tak. (Śmiech.) Opowiedz o tej twojej „wojnie światowej”. Co to za historia i dlaczego jest taka zabawna? Zakładam, że jest zabawna, bo z czasem wszystko chyba robi się śmieszne, nawet jak było tragiczne.

K.K.: Byłam w liceum i zaczęłam pisać dla siebie. To był okres zaczytania w Stachurze i Hłasce. Wypisywałam o zawodzeniu wiatru, smutkach i samotności dojrzewania, o lękach egzystencjalnych, pierwszych miłościach. O tym, co mnie boli, o tym, co myślę i inne grafomanie. Chyba było to dobre, bo jak moja mama to znalazła, to nie mogła się oderwać i przeczytała wszystko od deski do deski. W efekcie awantura trwała jakiś tydzień, a potem szlaban miałam do końca liceum. Ze wszystkich osiemnastek musiałam wracać o dwudziestej drugiej! Absolutnie trzeźwa!

J.W.: To chyba było tam coś poza opisami zawodzącego wiatru, skoro reakcja była tak nieustępliwa. (Śmiech.) Pokazałaś życie nastolatki od podszewki? Może wrócisz do tego tematu w którejś kolejnej powieści? Co ty na to?

K.K.: Już tego nie pamiętam. Jestem inną osobą. Bardziej „dużą”.

J.W.: A jak to było z tym „obrażeniem się na pisanie”? Na złość sobie samej postanowiłaś nie ujawniać talentu? (Śmiech.)

K.K.: Cały czas bałam się, że ktoś przeczyta to co napisałam i mam tak do tej chwili. (Śmiech.)

J.W.: Co jest dla ciebie najważniejsze w pisaniu?

K.K.: Pisanie jest dla mnie jak terapia. Odrywam się od codzienności, od kłopotów, trosk. Wchodzę w inny świat i on mnie pochłania bez reszty. Kiedy siadam do pisania cały świat wokół przestaje istnieć. Naprawdę! Zapytaj mojej córki i powie ci, jaki ze mną jest wtedy kontakt. A raczej jakiego kontaktu nie ma. Nie raz zdarzyło się, że zapominałam zrobić jej kolację.

J.W.: Biedne dziecko! Nie boisz się, że kiedyś ci to wypomni?

K.K.: Już wypomina. Boję się, że za dwadzieścia lat będzie chodziła na psychoterapię i opowiadała tygodniami o tym, jaki uraz jej pozostał bo matka zechciała książki pisać. (Śmiech.)

J.W.: Albo zechce to opisać w ramach dawania sobie ulgi. Co wtedy zrobisz? Będziesz ją dopingować?

K.K.: Jak najbardziej. Pisanie oczyszcza, pomaga wyrzucić z siebie, przemyśleć problem i nabrać do niego dystansu.

J.W.: Kasiu, przejdźmy do poważniejszych spraw. Kim jesteś obecnie w literaturze? Jak widzisz swoją postać i swoją, że tak powiem, literacką karierę?

K.K.: Kim jestem w literaturze?! Jakub, ja tylko napisałam książkę ocenianą jako czytadło. Czyta się ją dobrze i lekko, ale to czytadło. Nie uważam się za literatkę. Tym bardziej nie widzę mojej kariery literackiej. Chcę napisać jeszcze parę rzeczy i mam nadzieję, że ktoś to wyda i ktoś to przeczyta. A może jeszcze na dodatek komuś się spodoba? Byłoby super!

J.W.: Rozumiem. Skromne początki. Ale przecież ty masz już plany na dalsze książki. W dodatku, owszem, jedną masz wydaną, ale druga już do druku zaakceptowana, a trzecią piszesz bez wahania. Nie uważasz, że to upoważnia cię do stwierdzenia: „Jestem pisarką”?

K.K.: Ciśniesz mnie mocno, więc chyba nie mam wyjścia i muszę coś wyjaśnić. Uważam, że pisarz, czy pisarka to profesjonalista, to ktoś kto z pisania żyje i tym się w życiu zajmuje. A jak zdefiniować kogoś takiego jak ja? Kto pisze dla przyjemności i w celach terapeutycznych, a nie zarobkowych, na dodatek mając w tym przyjemność?

J.W.: W kontekście twojego debiutu słychać było głosy porównujące cię do Jodi Picoult. Jak byś skomentowała to porównanie?

K.K.: Jak dotąd przeczytałam dwie powieści Jodi Picoult. Porównanie mnie do niej to duży dla mnie zaszczyt. To Pisarka, przez duże P.

J.W.: Zaszczyt na pewno, ale czy to porównanie jest uzasadnione. Czy masz poczucie, że faktycznie macie coś wspólnego w tym, jak ty piszesz i jak ona pisze? Jakaś wspólnota wrażliwości, stylu, tematów? Czy może to tylko taki chwyt marketingowy, żeby wydawcy łatwiej cię było zaszufladkować i lepiej sprzedać?

K.K.: Myślę, że podobieństwo jest w tym, że Picoult porusza tematy trudne, dotyczące problemów w związkach między najbliższymi sobie ludźmi. U niej nie ma jednoznaczności, jest wiele znaków zapytania. Pokazuje nasze słabości ale i nasze męstwo, a zarazem pisze lekkim, gładkim stylem.

J.W.: Mówi się czasem, że książka składa się z dwóch części: z tego, co autor napisał i z tego, czego nie napisał. Co możesz powiedzieć o tej drugiej części w przypadku swoich książek? O czym nie napisałaś? Jakiego tematu, który – być może jest taki – dręczy cię i męczy, nie poruszyłaś i z jakiego powodu?

K.K.: Nawet składa się z trzech części. Ta trzecia to jest to, co z książki wyrzuci ci redaktor w wydawnictwie. Ale wracając do Twojego pytania – już nauczyłam się, że mamy dużą skłonność do „wkładania” w książkę różnych historii z życia lub własnych przemyśleń. Chcemy tak dużo opowiedzieć. Mamy tyle do przekazania! Hamuję wtedy moje zapędy i mówię sobie – „to napiszesz w kolejnej książce!” Twoje warsztaty nauczyły mnie pewnej dyscypliny. Trzymać się tematu i nie wrzucać niepotrzebnych „śmieci”, tylko dlatego, że są, czy wydają nam się ładne. Krótko i na temat. Więc jeżeli jeszcze nie poruszyłam jakiegoś temat, który mnie dręczy, to z pewnością zrobię to wkrótce, kiedy będzie to w temacie kolejnej powieści.

J.W.: Mogłabyś uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić, jakie to będą tematy?

K.K.: Mnie pociągają wszelkie związki międzyludzkie i to, co się w nich dzieje w sferze emocjonalnej. Najciekawsze, bo i najważniejsze, są związki w rodzinie. Na dodatek intrygująca jest niejednoznaczność takich historii. Na wszystko można patrzeć z wielu punktów widzenia. Nie ma jednej obiektywnej, słusznej prawdy. Jest tyle prawd, ilu ludzi na świecie, czy bohaterów w powieści.

J.W.: Są tacy, co uważają, że pisarz nie pisze o swoich tematach, tylko jak gdyby obok nich. A zatem, zakładając przez moment, że to twierdzenie jest słuszne, obok jakich tematów piszesz?

K.K.: Okazało się, że pisząc powieść o trudnym rodzicielstwie zastępczym wyszła mi książka o uzależnieniu. Myślę, że te ulotne tematy należą do Czytelnika. Po przeczytaniu pierwszych recenzji mojej powieści zauważam, że ludzie  czytają to, co chcą przeczytać. Jest to bardzo żywa komunikacja, nie różniąca się wiele od dyskusji „na żywo”. Każdy z nas czasami miewa wrażenie, rozmawiając z kimś, że jest źle rozumiany albo, że odbiorca słyszy coś innego niż intencje nadawcy. Jeżeli jeszcze do tego dojdą emocje, to awantura gotowa. Podobnie jest z książką. Ty autorze pisz, ale jak to zostanie odebrane, to już od ciebie nie zależy. Każdy czytelnik nałoży na twój tekst samego siebie i odczyta swoje tematy „obok”.

J.W.: Przeszkadza ci takie odczytywanie? Wolałabyś, żeby czytelnicy podążali za twoimi obrazami i sugestiami, a więc – za twoją książką, a nie za własnymi rojeniami w trakcie lektury?

K.K.: A w żadnym razie! Tu o to chodzi, aby czytelnicy czytali siebie, to co jest dla nich ważne. Ja osobiście wolę czytać taką literaturę, która pozostawia mi trochę pola do popisu. Chcę mieć możliwość własnego interpretowania i osądzania wydarzeń w książce.

J.W.: To tak, jak w „Kto jak nie ja”. Przeczytałem kilka recenzji, jakie już się ukazały w necie i muszę powiedzieć, że zaskoczyło mnie, jak ta powieść jest odbierana. Ty napisałaś książkę wielowymiarową, a recenzenci i recenzentki, głównie blogerzy lubiący czytać, chcieliby, odniosłem takie wrażenie, żeby to była płaska opowieść, dająca streścić się w artykule w „Fakcie”. Nie obawiasz się, że ludzie coraz mniej umieją czytać takie złożone, niejednoznaczne historie?

K.K.: Jeżeli tak, to chyba też jest to kwestia zmian, jakie następują i jakich nie powstrzymamy. Ja wolę trzymać się wersji, że wielowymiarowa książka spodoba się większej ilości czytelników. Dla każdego coś dobrego. Jeden chce czytać o rodzicielstwie, inny o uzależnieniu, jeszcze inny o osamotnieniu, czy dojrzewaniu do miłości. I mają to w jednej książce. Nosi tytuł „Kto jak nie ja?”. (Śmiech.)

J.W.: Jakimi cechami powinien dysponować twój idealny czytelnik? Co powinien wiedzieć zawczasu i na co powinien być przygotowany? Czego oczekujesz od swoich czytelników?

K.K.: Mój idealny Czytelnik powinien czytać książki. A najlepiej moje. (Śmiech.) Nie mam dużych oczekiwań, może poza tym, że chciałabym wiedzieć co Czytelnicy myślą o moich tekstach. Jak je odbierają? Co zwraca ich uwagę? Co drażni? Tak zwana informacja zwrotna. Pomogłaby mi w lepszym pisaniu dla innych.

J.W.: Nie obawiasz się, że gdyby doszło do takiej idealnej komunikacji, dostawałabyś sprzeczne sygnały. Bo jeden chce więcej dramatyzmu, drugi woli scenki komediowe, a jeszcze, dajmy na to, panie z bibliotek szkolnych i osiedlowych wolałyby, żeby było więcej postaci „pozytywnych”? Jak byś spełniła te wszystkie zachcianki?

K.K.: W jednej książce byłoby to trudne. (Śmiech) Masz trochę racji.

J.W.: Czy według ciebie tak zwany artysta, pisarz, poeta różni się czymś od innych ludzi, którzy artystami nie są? A jeśli tak, to czym?

K.Kołczewska2K.K.: Nie uważam się za artystę, więc wypowiem się tylko jako osoba nie będąca artystą. Oni różnią się od nas, bo żyją trochę w innym świecie. Mają wgląd, może nieświadomy, ale jednak, w coś dla nas niedostępnego. Widzą więcej, czują więcej i fajnie jeżeli się z nami tym dzielą.

J.W.: Hej, a twoje wglądy? To, czym podzieliłaś się w „Kto jak nie ja?” – to nie są wglądy artystyczne?

K.K.: Wydaje mi się, że artyzm powinien jeszcze przejawiać się w sposobie przekazania. Można napisać „Padał deszcz” albo można napisać „Niebo płakało deszczem na okoliczne domy, drzewa i samochody na parkingu”.

J.W.: Skoro tak to przedstawiasz, to muszę powiedzieć, że artystycznie mocniejsze jest: „Padał deszcz”. (Śmiech.) Myślisz, że sztuka polega na udziwnianiu?

K.K.: Nie na udziwnianiu, tylko na ozdabianiu. Na nadawaniu blasku, sznytu, innej wartości, innych znaczeń.

J.W.: Czy mogłabyś skomentować taki dwuwers poetki, Marty Podgórnik: „pilot mig-a zwycięża gdy samotnie leci / w pisarstwie nie ma miejsca na męża  i dzieci”?

K.K.: Jeżeli mówimy o pisarstwie jako rzemiośle, sposobie na zarabianie pieniędzy, to się z tym nie zgodzę.

J.W.: Mówimy raczej o życiu w rodzinie. Ale powiedz, dlaczego się nie zgadzasz? Z czym?

K.K.: Jeżeli mówimy o rzemiośle, to czy dobrej fryzjerce obcinanie włosów przeszkadza w życiu rodzinnym?

J.W.: Znakomite porównanie! Właśnie! Dlaczego fryzjerce czy piekarzowi praca nie przeszkadza w życiu, a artyście, jak sądzi większość i sami zainteresowani, czyli artyści – praca, twórczość miałaby przeszkadzać w życiu? I czy jeśli praca zaczęłaby przeszkadzać fryzjerce, to by znaczyło, że przeszła do kategorii „artystów”?

K.K.: Raczej przeszłaby do kategorii kiepskiej i bezrobotnej fryzjerki, albo kiepskiej oraz sfrustrowanej matki i żony.

J.W.: Od czego zależy i czym tak w ogóle jest według ciebie dzisiaj sukces w literaturze?

K.K.: To jest bardzo dobre i trudne pytanie. Tak się jakoś porobiło, że książki czytane i kupowane w dużych nakładach przez Czytelnika nie są wysoko notowane przez krytyków i znawców literatury. Nawet nie wiem, czy przypadkiem nagradzanie książki przez tzw. prestiżowe gremia i media nie psuje jej wizerunku rynkowego. Jeżeli podejść do pisarstwa jako rzemiosła – to sukces jest mierzony w ilościach sprzedanych egzemplarzy. Jeżeli mówimy o tworzeniu literatury, to chyba nagroda NIKE, przynajmniej w tym „kraju-raju”.

J.W.: A tak z punktu widzenia autorki takiej jak ty? Jak myślisz, jakie czynniki mogą mieć wpływ na twój sukces i czy ty z twoją książką jesteście ważnymi elementami tego równania?

K.K.: Porównam to z rzeczywistością biznesową. Wiem, jestem z tym nudna ale proszę pozwól mi. Jest produkt i jest produkt rozszerzony. W chwili obecnej nie ma chyba branży, w której sprzedaje się jedynie produkt podstawowy. Najlepszy telefon komórkowy zawierający w sobie kosmiczne technologie nie osiągnie sukcesu rynkowego, jeżeli nie zostanie wypromowany i nikt się o nim nie dowie. Promocja to bardzo szeroki temat, to dystrybucja, to reklama, to pozycjonowanie, to targetowanie i wszystkie inne. Z drugiej strony równania można mówić o wspaniałej promocji produktu, którego nie ma lub jest słabej jakości. Patrz wszystkie telezakupy namawiające na coś, czego absolutnie nie potrzebujesz. Jesteś nawet w stanie dać się namówić raz albo dwa. Ale to wszystko. Więcej już od nich niczego nie kupisz. Ważny jest produkt jako taki i ważna jest promocja. Samo nic się nie sprzeda. Zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy świat jest zalany mnogością dobrych produktów. A wracając do naszej branży, to gdzieś przeczytałam, że codziennie w Polsce ukazuje się około stu nowych tytułów! Sto! Bardzo łatwo zginąć w takim tłumie.

J.W.: I jak mają się zachować autor czy autorka, którzy właśnie giną w tłumie? Podejmować szalone wysiłki promocyjne? Skupić się na kolejnej książce? A może wisieć na słuchawce, przekonując wydawcę, że powinien coś z tym zrobić? Jak myślisz? Jak ty byś zareagowała?

K.K.: Wydaje mi się, że najlepiej działa kilka sposobów na raz. Napisałabym lepszą książkę, naciskała na wydawcę, podjęła się promocji własnoręcznie, zmieniła wydawcę, najęła specjalistów od PR’u. To wszystko oznacza nakłady pieniężne i czasowe. Ja mam szczęście, że mam takiego wydawcę, który zna się na tym. Wiedzą, jak to zrobić.

J.W.: Czy jest w twoim życiu jakaś przestrzeń, w której sztuki, literatury nie ma wcale? Jeśli jest, to jak się z tym czujesz?

K.K.: W mojej pracy, tej, z której żyję. Raczej sztuki tu niewiele. W moim pokoju biurowym nie ma najmniejszego obrazka. Czuję się z tym dobrze. Mam świat podzielony i zorganizowany, to jest dom, to jest pisanie, to praca, a to wyjście do teatru, czy opery. Nie zabieram komputera do opery, nie słucham arii w pracy, nie ściągam maili i nie twituję w muzeum. Kiedy piszę, to nie odbieram służbowych telefonów. W ogóle po 17-tej nie mam żadnych służbowych telefonów. Wszyscy się już nauczyli nie dzwonić do mnie po godzinach pracy.

J.W.: A pracujesz jako kto? Czym się zajmujesz do tej siedemnastej?

K.K.: Do siedemnastej prowadzę własną firmę handlową. Tak na marginesie to w tym miesiącu obchodzi 10-lecie istnienia! Wygląda, że to ważny miesiąc w moim życiu.

J.W.: Gratuluję. Wrzesień 2013 to na pewno jest ważny miesiąc. Ale powiedz, myślisz, że kiedyś będziesz żyć wyłącznie z pisania? Chciałabyś, żeby do tego doszło?

K.K.: Chciałabym i mam nadzieję, że kiedyś tak się stanie. I chciałabym, aby moja córka kiedyś, po latach, po wyjściu od terapeuty, gdzie będzie wspominała, jak to mama zapomniała jej kolacji dać, sprawdziła stan konta, ile jej przybyło z tantiemów z matki książek. I żeby przybywało dużo. (Śmiech)

J.W.: Są na to widoki realne i szczerze ci tego życzę, Kasiu. Jeszcze cię jednak pomęczę, zanim do tego dojdzie. (Śmiech.) Gdybyś miała przez moment wcielić się w rolę surowego krytyka czy recenzenta oceniającego swoje książki, to na jakie ich mankamenty wskazałabyś w pierwszym rzędzie?

K.K.: Przaśność i brak dopracowania szczegółów, zmysłowych opisów też niewiele.

J.W.: Przaśność? Co masz na myśli?

K.K.: Kiedy czytam Marqueza, Steinbecka, Tołstoja,  czy innych Wielkich, to nie mogę wyjść z podziwu nad tym, jakie piękne piszą zdania, nawet jeżeli w połowie to zasługa tłumacza. Moje zdania, opisy są proste, przaśne.

J.W.: Ja tam bym tak nie powiedział. Ale masz prawo być krytyczna i szanuję to. Ale w takim razie powiedz, co uważasz za swoje największe dotychczasowe osiągnięcie i co jeszcze planujesz osiągnąć – w życiu, w literaturze?

K.K.: Ale w sensie, że w życiu?! Osiągnięcia? Córka i firma. Teraz jeszcze wydanie książki. To jak dotąd. Co planuję? Dobrym i mądrym człowiekiem chciałabym być.

J.W.: Nie masz przypadkiem wrażenia, Kasiu, że mądrzy i dobrzy nie tworzą, nie piszą? Że tworzenie, czy to w literaturze czy w malarstwie albo muzyce wymaga pewnego skażenia, pewnego braku dobroci i braku mądrości?

K.K.: Może i tak, chociaż nie wiem. Za mało znam artystów i idealizuję ich. Jak każdy zwykły zjadacz chleba.

J.W.: Ja znam artystów na wylot i zgodzę się: idealizujesz ich. (Śmiech.) Ale wróćmy do ciebie. Jak dla mnie to żaden z ciebie „zwykły zjadacz chleba”. Żeby pisać, musisz mieć swoje szajby. Karty na stół, Kasiu. Jakie są twoje szajby? (Śmiech.)

K.K.: Za dużo myślę. Jak to mawiał mój nieżyjący tata, rozbijam gówno na atomy. Mądrze to powiedział. Czasami sama wikłam się w swoich analizach, szukam innych punktów widzenia, drugich i trzecich stron medalu i zapominam, o co tak naprawdę w tym chodzi.

J.W.: Pewien filozof z Europy Środkowej powiedział, że są trzy role intelektualisty: prorok, który tworzy i rzuca wizje przyszłości; sędzia – ten osądza czas, historię, rzeczywistość; w końcu świadek, który świadczy o czasie i miejscu. Która z tych ról jest ci najbliższa i dlaczego?

K.K.: Chciałabym być świadkiem, ale znam siebie i wiem, że często zabawiam się w osądzanie. Zbyt często.

J.W.: Jeśli cię to pocieszy to powiem, że wedle współczesnych psychologów nie jest możliwe, byśmy nie osądzali. Akt postrzegania jest równocześnie aktem osądzenia. Możemy tylko powstrzymać się od wyrażenia naszego osądu. Ty w swoim pisaniu starasz się powstrzymywać? Dlaczego?

K.Kołczewska4K.K.: Właśnie po to, aby dać czytelnikowi przestrzeń do jego własnych przemyśleń i sądów. Jeżeli tak jest, że lubimy to robić, to dajmy Czytelnikowi to, co lubi!

J.W.: Jeszcze w nawiązaniu do poprzedniego: ten sam filozof powiedział, że Zachód, zachodni intelektualiści zawłaszczyli rolę „proroka” i „sędziego”, zostawiając dla reprezentantów kultur niższych, takich jak np. wschodnioeuropejskie, rolę „świadka”. Czy to by nie tłumaczyło, dlaczego np. Stasiuk i niektórzy jeszcze nasi pisarze „świadkujący” mają pewne wzięcie na Zachodzie, a nasi współcześni „prorocy” i „sędziowie”, a także nasi awangardziści – poza kilkoma wyjątkami, zazwyczaj na stałe zresztą mieszkającymi na Zachodzie – nie?

K.K.: No to teraz mi w pięty poszło.

J.W.: I co z tym zrobisz?

K.K.: Rozchodzę?

J.W.: Dobrze, to z innej beczki. Jak oceniasz wpływ nowoczesnych mediów na życie literackie? Tych wszystkich fejsbuków, kindlów, portali? Dzięki temu jest żywiej i ciekawie, czy tylko zamętu więcej? Podoba ci się ta demokratyzacja sztuki, która pojawiła się i dominuje wraz z postępem technicznym?

K.K.: Taka jest kolej rzeczy. Moja córka już nie potrafi dwóch dni wytrzymać bez dostępu do Internetu. Nie odwrócimy tego ani nie zatrzymamy. Nie ma co nadawać temu znaku plus czy minus. Tak jest i koniec.

J.W.: A ty jesteś zainteresowana tym, by istnieć w tych nowych mediach? Mogłoby to pomóc twojej prozie? Tobie, jako pisarce?

K.K.: Na pewno!

J.W.: Jeszcze jedno w związku z mediami nowymi itd. Czujesz się „przeniknięty ilością” rzeczy, osób, wszystkiego w dzisiejszym świecie? Dręczy cię może Gombrowiczowska myśl, że bycie „jednym z dziesięciu tysięcy” to coś zupełnie innego niż bycie „jednym z siedmiu miliardów”?

K.K.: Chyba nie mam problemu z tym, że jestem jedna z siedmiu miliardów. Co to za różnica być jednym z dziesięciu tysięcy a jednym z siedmiu miliardów?

J.W.: Ależ, Kasiu, gdyby było nas dziesięć tysięcy, z czego piszących tylko kilkoro, to o ileż silniej by się rozchodził głos tej garstki? To jest pytanie o poczucie konkurencji. Przecież nie można ignorować tego, że w czasie, kiedy ty istniejesz ze swoim pisaniem, milion, a może i więcej kobiet i mężczyzn także istnieje ze swoim, także walczy o uznanie, o docenienie, o czytelników. Naprawdę tak zupełnie ci to nie przeszkadza?

K.K.: A! W tym sensie! A! To tak! Zgadzam się! Konkurencja jest mocna i nie śpi, tylko książki dobre pisze, na warsztaty chodzi, a czytelników coraz mniej.

J.W.: Jak na ciebie wpływa świadomość istnienia konkurencji?

K.K.: Czasami przeraża, czasami stymuluje. Moim współpracownikom zawsze powtarzam: „konkurencja jest i będzie, a my róbmy swoje najlepiej jak potrafimy”. To mnie też sprowadza na ziemię.

J.W.: Gdybyś mogła kazać polskim krytykom współczesnym przeczytać jakichś polskich poetów i prozaików dwudziestowiecznych jeszcze raz, jakie nazwiska byś wskazał?

K.K.: O poetach się nie wypowiem, bo nie znam. Powiem to odważnie – nie czytałam zbyt dużo, może poza niejakim Winiarskim, księdzem Twardowskim i Szymborską. Ale kto ich nie czytał? Zwłaszcza Winiarskiego?

J.W.: Teraz to mnie w pięty poszło. (Śmiech.) Normalnie ciarki na plecach mam. Ale wróćmy do powagi na moment. Masz jakiś znajomych piszących, których zareklamujesz światu, jak już będziesz słynna i wszystkie „Vivy” i „Zwierciadła” będą bić się, żebyś miała u nich felieton, albo dała wywiad?

K.K.: Trochę znam. Ty też ich znasz, przynajmniej większość. Chętnie zareklamuję. Uważam, że jest parę dobrych powieści, które powinny się ukazać. I to szybko. Myślę, że wiesz Jakub, o jakich tekstach, czy autorach mówię.

J.W.: Domyślam się. I skoro nie chcesz rzucać nazwisk i tytułów, to uszanuję to. Powiedz mi za to jeszcze, Kasiu, czy dostrzegasz, jak to się mówi, jakieś wybitne, a przegapione czy niedocenione zjawiska w literaturze współczesnej?

K.K.: Myślę, że jest ich mnóstwo, całe rzesze. Dziesiątki tysięcy… To pytanie do ekspertów, krytyków itp. Nie do mnie.

J.W.: Kim byłaby idealna Katarzyna Kołczewska w idealnym wszechświecie?

K.K.: Lepszą, szczęśliwszą wersją mnie.

J.W.: Czuję, jakby niewiele ci brakowało do tego ideału. Jesteś prawie-spełniona?

K.K.: Ze spełnieniem, profesjonalizmem, wszelką szczęśliwością i horyzontem jest tak samo. Wciąż uciekają i ciągle są przed tobą w tej samej odległości. To jest coś, do czego się dąży i nigdy nie dosięga.

J.W.: Twierdzisz, że jesteśmy skazani na to niespełnienie?

K.K.: To niespełnienie jest naszym błogosławieństwem. Pozwala nam nadal marzyć, rozwijać się, dojrzewać, udoskonalać. Pozwala nam dostrzec własne osiągnięcia, docenić codzienne sukcesy.

J.W.: Czy przy pisaniu trzymasz się jakichś zasad? Masz swoje pisarskie reguły?

K.K.: Tylko parę i to nie są moje tylko zapożyczone. Może kiedyś zbiorę je w kupę i spiszę.

J.W.: Podaj kilka, tak na szybko. Debiutanci będą ci wdzięczni.

K.K.: Dialogi nie mogą być takie, jak w rzeczywistości. Każdy bohater musi mieć swój cel. Każde wydarzenie, dialog, opis mają dotyczyć tematu opowieści. Pamiętaj, że Czytelnik nie siedzi w twojej głowie, wielu rzeczy nie zrozumie, zapomni lub pomiesza.

J.W.: Świetne! Sam bym tego lepiej nie ujął. A tak w ogóle, to jak trafiłaś na warsztaty pisarskie?

K.K.: Przypadkiem. Poczułam nagłą potrzebę zabrania się za pisanie na poważnie. Znalazłam w necie. Pierwsze jakie mi się wyświetliły i to były twoje warsztaty w Pasji Pisania. I niech ktoś powie, że Opatrzność nad nami nie czuwa.

J.W.: Dlaczego zostałaś na warsztatach?

K.K.: Bo jesteś dobrym nauczycielem, dajesz proste recepty. Ponadto dawkujesz je w odpowiedni sposób. Wiedza podana jest w takiej dawce jak trzeba, w taki sposób i w takiej kolejności jak należy. Do tego dochodzi motywowanie do pisania. To też ci wychodziło bardzo dobrze.

J.W.: Czy warsztaty pomogły ci w pisaniu?

K.K.: Oczywiście. „Kto jak nie ja?” powstała podczas warsztatów. Nie wiem jaki miałaby kształt i czy w ogóle by powstała, gdybym nie trafiła na te warsztaty.

J.W.: Czego nauczyłaś się przede wszystkim na warsztatach?

K.K.: Zrozumienia dla własnej niedoskonałości. Kiedyś powiedziałeś najważniejsze dla mnie zdanie: „Nie piszemy takich książek, jakie byśmy chcieli, tylko takie, jakie nam wychodzą”. No i już łatwiej jest uciszyć swojego krytyka wewnętrznego.

J.W.: A ty masz problem z wewnętrznym krytykiem?

K.K.: Mam krytyka wewnętrznego, natomiast nie mam z nim kłopotu. Zaprzyjaźniam się.

J.W.: Potrafisz mu wytłumaczyć, żeby się odczepił, bo właśnie tworzysz i jego zdanie nie może ci przeszkadzać? Czy może masz jakieś własne metody zaprzyjaźniania. Innymi słowy: jak to wygląda w praktyce?

K.K.: W praktyce staram się go słuchać i weryfikować, jaka jest rzeczywistość. I jeżeli krytyk ma rację, to się z nim zgadzam, jeżeli nie, to mówię: „dziękuję za opinię, ale teraz spadaj!”.

J.W.: Jak wpadłaś na pomysł napisania akurat takiej powieści?

K.K.: To długa historia. Kiedyś zastanawiałam się, jak by to było gdyby… I poszło. OK, to jednak krótka historia.

J.W.: Kasiu, wiesz, że uwielbiam twoją lapidarność, ale dla dobra naszej rozmowy poproszę jednak o dłuższą wersję. (Śmiech.)

K.K.: O matko! Zastanawiałam się, jakby to było gdybym skończyła moje studia, wróciła tam, gdzie się urodziłam i tak dalej, i tak dalej… Potem wyszło mi, że to jednak nudne i w ten sposób pojawiła się Anna, ale to jeszcze za mało na całą powieść. Coś w życiu Anny musiało się wydarzyć. I tak pojawiła się Ola.

J.W.: W jeden recenzji przeczytałem, że to na pewno jest historia zwykłej rodziny, „z życia wzięta”. Dreszcz mnie przeszył, bo wyobraziłem sobie, jak na spotkaniach autorskich podchodzą do ciebie zastępy alkoholiczek i zalewając się łzami, usmarkane po pachy próbują zadzierzgnąć znajomość z kobietą „taką, jak one”. Albo będą to rozmiłowane w literaturze panie psycholog, próbujące pomóc ci, ot, tak, z zawodowej troski. Ponieważ to wcale nie taki niemożliwy scenariusz, powiedz, jaki masz plan na taką ewentualność? Jak zamierzasz bronić się przed zarzutami, że „Kto jak nie ja” to pamiętnik?

K.K.: Pamiętam tę recenzję. Faktycznie, ktoś może doszukiwać się drugiego dna w moim życiorysie i w historii mojej rodziny. Nie mam wpływu na to, co ktoś myśli. Alkoholiczki nie znajdą ze mną wspólnego tematu, bo nic nie wiem o uzależnieniu i moja ignorancja w tym temacie szybko wyjdzie na jaw. A panie psycholog to mogą się do mnie za tę książkę przyczepić w wielu punktach. Autorce rzeczonej recenzji bardzo dziękuję za te słowa, bo to oznacza, że udało mi się napisać bardzo wiarygodnie o czymś, czego nie znam z autopsji. To chyba jest prawdziwa fikcja literacka? Bardzo mnie ucieszyła ta recenzja, podbudowała mnie.

J.W.: Co było najprzyjemniejsze w pisaniu tej książki?

K.K.: Czytałeś tę książkę? Ona nie jest przyjemna. Za to pasja, jaka jej towarzyszyła. Dreszcz emocji kiedy powstawały kolejne strony i rozdziały. Lekkość z jaką przybywało tej książki. Ten haj, to zapamiętanie…

J.W.: Osiągnęłaś stan flow, przepływu, jak to nazywa Mihaly Csikszentmihalyi? Uchwyciłaś żywioł, jak mówi Ken Robinson? Czułaś, że robisz właściwą rzecz we właściwym miejscu o właściwym czasie i traciłaś poczucie czasu, kiedy to robiłaś?

K.K.: Zdecydowanie traciłam i tracę poczucie czasu i otoczenia podczas pisania. Zdecydowanie, kiedy piszę to czuję, że robię właściwą rzecz we właściwym miejscu i o właściwym czasie. Potem to czytam i blask nieco blednie… Zaczynam rozmowę z krytykiem.

J.W.: Co było najtrudniejsze w pisaniu tej książki?

K.K.: Historia była trudna i były momenty, kiedy płakałam pisząc, lub też chodziłam struta całymi dniami, bo akurat pisałam jakiś trudny moment i przeżywałam emocje moich bohaterek.

J.W.: Uważasz, że takie zaangażowanie jest konieczne, żeby historia została dobrze opowiedziana?

K.K.: Teraz tak mi się wydaje. Jeżeli autor się śmieje, to czytelnik też będzie się śmiał. Jeżeli autor płacze, to czytelnik też będzie płakał.

J.W.: Czy udało ci się szybko skończyć? Miałaś chwile zwątpienia?

K.K.: Chwile zwątpienia w tę książkę mam do tej chwili, ale skończyłam ją szybko. Powstała w ciągu czterech miesięcy. Czterysta osiemdziesiąt stron.

J.W.: To daje niezłą średnią stron na dzień. Wręcz znakomitą. Dużo godzin dziennie siedziałaś?

K.K.: Nie siedzę codziennie. Piszę falami, ale jak zacznę to mogę ciągnąć nawet cały dzień. Siadam rano, piszę, wychodzę na spacer z psem, bo litość dla zwierzęcia jeszcze mam. Na spacerze obmyślam nowe sceny i dialogi. Wracam, piszę zupełnie co innego, a potem jem w pośpiechu, nadal myśląc o książce. Zasypiam w tym wyimaginowanym świecie a czasem nawet o nim śnię.

J.W.: Jaki miałaś sposób na zmotywowanie się do pisania?

K.K.: Nie potrzebowałam motywacji. Jeżeli tylko siadałam do komputera to już szło.

J.W.: Czy łatwo było znaleźć wydawcę?

K.K.: Poszło dość szybko. Dostałam odpowiedź po kilku dniach. Jestem niezmiernie wdzięczna mojemu Wydawcy, że uwierzył w tę powieść.

J.W.: Czy jakiś wydawca odrzucił twoją powieść i jak sobie z tym poradziłaś?

K.K.: Poza Prószyńskim wysłałam jeszcze do kilku. Odpowiedziało pozytywnie jeszcze jedno duże wydawnictwo i jedno małe. To ostatnie trochę „po znajomości”. Nie dostałam odpowiedzi odmownych, tylko milczenie. Nie zastanawiałam się nad tym, kto ją odrzucił. Ważne, że ktoś chciał!

J.W.: Jak wspominasz współpracę z wydawcą, co jest w niej najlepszego, a co najtrudniejszego według ciebie?

K.Kołczewska1K.K.: Trudne są negocjacje i to wcale nie te finansowe. Negocjacje co zmienić, co wyrzucić, co dopisać. Najlepsze jest to, że pracujesz z fachowcami i oni lepiej wiedzą niż ty, co z tą twoją wypociną zrobić. Trzeba im zaufać i to na początku było dla mnie trudne. Moje doświadczenie biznesowe bardzo mi w tym pomogło. Mam zdrowsze podejście. Powieść jest moim produktem, który oddaję do dystrybucji komuś innemu, kto lepiej się na tym zna. Muszę przyznać, że podczas redakcji tego tekstu pani Ewa Witan dokonała cudów. Niby to mój tekst, moja historia, ale czyta się znacznie lżej. Nie mogę też nie zgodzić się z pewnymi sugestiami mojej redaktor prowadzącej, pani Agaty Pieniążek, chociaż na początku budziły we mnie bunt. Kiedy teraz idę do wydawnictwa, mam pełne zaufanie do ich fachowości. Może dlatego zdecydowałam się na dalszą współpracę.

J.W.: Jak czujesz się po napisaniu i opublikowaniu powieści?

K.K.: Dobrze, ale też czuję pewien niepokój. Jestem bardzo ciekawa opinii Czytelników.

J.W.: Jak twoją przemianę w pisarkę przyjęła rodzina, najbliżsi? Inaczej na ciebie patrzą? Nie boją się, że jak zechcesz, to ich obsmarujesz, bo teraz już wiadomo, że pisać to ty umiesz? (Śmiech.)

K.K.: Zareagowali dużym niedowierzaniem i szokiem. (Śmiech.) Oczywiście jestem podejrzewana o nałogi i skrajny egoizm. (Śmiech.) Tak poważnie, na początku było dla mnie to trudne. Otoczenie ma tendencje do szukania autora w bohaterach lub szukania samych siebie w postaciach z powieści. Mam w rodzinie bliską mi osobę o imieniu Ola. W rzeczywistości nie ma nic wspólnego z powieściową Olą. Absolutnie nic. Ale kiedy próbowałam podczas pisania zmienić imię bohaterki, tak aby nie kojarzyła się z naszą Olą, to nie mogłam. Ola z mojej historii jest Olą i żadne inne imię mi nie pasowało. Mam nadzieję, że nasza Ola to zrozumie.

J.W.: Zamierzasz napisać kolejne książki?

K.K.: Moja druga powieść ma się ukazać nakładem wydawnictwa Prószyński w przyszłym roku. Obecnie pracuję nad trzecią.

J.W.: Jak myślisz, dla kogo są warsztaty pisarskie? Kto najbardziej może na nich skorzystać?

K.K.: Oczywiście, że ci którzy chcą napisać powieść. Ale to banał. Najlepiej jeżeli przyjdzie się już z pomysłem na powieść i determinacją. Na warsztatach spotkałam wiele osób, początkujących, tak jak ja. Wielu z nich, czy wiele z nich miało świetne pomysły na książkę. Pisali znacznie lepiej ode mnie. Nadal czekam, że zobaczę ich nazwiska na listach bestsellerów. Zasługują na to, ale, niestety, powieści nie powstają. Czegoś po drodze zabrakło? A może, Jakub, tutaj też działa zasada Pareto, dobrze znana w biznesie? 20% uczestników warsztatów przynosi 80% korzyści. Może musi przyjść 10 osób na warsztaty aby dwie z nich opublikowały dobre powieści?

J.W.: Na pewno masz rację. Zasada Pareto działa także w przypadku warsztatów pisarskich. W czym tkwi sekret, że ty znalazłaś się w tych 20%, a twoja książka jest na półkach księgarskich i niebawem będzie, wierzę w to, gorącym tematem w mediach? Innymi słowy, Kasiu, co twoim zdaniem wyróżnia te osoby, które realizują swoje cele, choćby to było zwariowane pragnienie napisania i opublikowania książki?

K.K.: Znowu nasuwa mi się analogia z biznesem, czyli tematem, w którym się dobrze czuję. Jak to się dzieje, że 70% firm pada w pierwszych latach swojej działalności? Jak to się stało, że moja przetrwała 10 lat? Nie wiem jak to jest z powieściami, bo jeszcze za krótko siedzę w „tym interesie”, ale z firmami najważniejsza jest motywacja rozumiana jako celowość. Celowość działań. To świadomość celu i jego waga, czy też stawka w grze, daje determinację. Ponadto ja mam taką wredną cechę, że jak coś zacznę to muszę to doprowadzić do końca. Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B i tak do końca alfabetu. Czasami to pomaga a czasami przeszkadza. W pisaniu powieści bardzo pomaga.

J.W.: Ostatnie pytanie. Czy literatura jest sexy?

K.K.: Ale w sensie, że która? „Piosenki starego serca” są sexy. „Kto jak nie ja?” raczej nie. Teraz czytam „Na wschód od Edenu” – jest bardzo sexy.

J.W.: Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

Fot. Olga Stachwiuk.

Wywiad ukazał się na stronie Jakuba Winiarskiego www.literaturajestsexy.pl

Nasz serwis używa plików cookies. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich użycie. Dowiedz się wiecej.

Zgadzam się